sobota, 2 kwietnia 2016
Alfabet braku na emigracji. Czego brakuje mi w Norwegii?
Witajcie!
Temat na dzisiejszą notkę nasunął się sam, przy okazji świątecznych ferii spędzanych w Polsce. Właśnie podczas takich powrotów do kraju z większą intensywnością odczuwam zmiany, które zaszły w moim życiu w przeciągu ostatniego roku. Kiedy jestem jedną nogą w Norwegii, a drugą w Polsce, zdaję sobie wtedy sprawę z różnych braków związanych z emigracją - oddaleniem od rodziny, przyjaciół, tęsknotą za polską pogodą czy produktami, do których byłam przyzwyczajona całe życie!
Niestety - emigracja to nie tylko pozytywy i mnóstwo nowych wrażeń, ale też codzienne tęsknoty, smuteczki i nie dające się wypełnić braki. Brakuje mi tu całego mnóstwa rzeczy i poniższy spis alfabetyczny pewnie nawet w części tego nie oddaje, ale są to sprawy, które nasuwają mi się na myśl jako pierwsze.
Atrakcje. Jako młodzi na dorobku przyjęliśmy z J. plan oszczędnościowy i zrezygnowaliśmy z wydawania kasy na głupoty :P a mieszkanie w Bergen i tak dostarcza mnóstwo atrakcji naturalnych, które wpisują się w nasz styl - trekking górski, łowienie ryb, jazda na rowerze, wycieczki - a do takich atrakcji nie potrzebujemy ogromnych nakładów finansowych :) Ale czasem brakuje mi takich atrakcji, które są możliwe tylko w Polsce - pójście do kina na film z polskim lektorem / napisami, teatru, na kręgle czy imprezę w gronie polskich znajomych albo na gorącą czekoladę do ulubionej knajpki przy krakowskim Rynku. A nie mogę! :(
Biały ser. Twaróg, tłuściutki bądź trochę mniej, do naleśnika, sernika, na kanapkę czy sam, i tak smakuje pysznie! A w norweskich sklepach niestety takiej znanej nam polskiej kostki białego twarogu nie uświadczysz. Chyba, że w sklepie z polskimi artykułami, ale naliczana marża na taką małą kosteczkę trochę odstrasza, dlatego zawsze w naszej walizce w podróży powrotnej do Bergen znajduje się biały twaróg :)
Chleb. Niby w sklepach taki wybór pieczywa (pisałam o tym tutaj) ale żaden nie smakuje tak, jak te z polskiej piekarni. I takiego zwykłego bochenka mi tu brakuje.
Dom. I to domu w wielu znaczeniach mi brakuje - domu rodzinnego, domu jako całego kraju gdzie czuję się "u siebie" i wreszcie domu w sensie budynku, który można urządzić po swojemu, a nie jest on wynajmowanym mikro-mieszkankiem w Bergen.
Enzo. To nazwa mojej ulubionej pizzerii i stałego miejsca spotkań z przyjaciółkami. Muszę zaznaczyć, że to bardziej tych spotkań i ich mi brakuje niż samego lokalu, ale Enzo nierozerwalnie mi się z nimi kojarzy ;)
Familia. To chyba oczywiste, że tęskni się za rodziną i rodzinnymi spotkaniami, chyba nie ma się co rozpisywać :) Kto nie tęskni ten cyborg!
Góry. Powiecie - nienormalna jakaś. Powiecie - mieszka w Bergen, ma możliwość chodzić po górach codziennie (jakby się uparła) a narzeka, że gór jej brakuje! Spieszę wyjaśnić, że to wszystko prawda :) Ale tylko częściowo, bo to oczywiście polskich gór mi brakuje. Te tutaj są blisko i na każdym kroku (tu góra, tam góra, o i jeszcze tu!) ale to do naszych Karpat mam sentyment, a szczególnie do Małych Pienin :) I szkoda, że nie mogę wybrać się na wyprawy na polskie szlaki tak często jak kiedyś.
Huśtawka. Myślałam nad literką "h" długo i wpadła mi do głowy huśtawka w moim ogródku w Polsce, pierwsza rzecz, którą widziałam po przebudzeniu z okna mojego pokoju. Huśtawki jako huśtawki może tak bardzo mi nie brakuje, ale niech zostanie jako symbol każdego nowego dnia w kraju, który nam umyka i tej huśtawki nie mam okazji widzieć.
Identyfikacja. Nie identyfikuję się z tutejszą społecznością, nie wyrosłam tutaj, nie mam tu swoich korzeni. I choć Norwegia jako kraj mi się podoba, a zwyczaje i tradycje norweskie mnie interesują i lubię je poznawać, to w żaden sposób się z nimi nie utożsamiam. Brakuje mi więc tego poczucia większej całości i przynależności do grupy, kiedy jestem w Polsce.
Język polski. Choć codziennie używam go rozmawiając z J. czy na Skypie z rodziną to i tak naszego języka mi brakuje, gdy idę ulicą czy czytam szyldy sklepów w Bergen. Za to podwójnie cieszy gdy po powrocie do Polski na ulicach czy w autobusach wszędzie słyszę rozmowy prowadzone po polsku! :)
Książki. Uwielbiam czytać książki, a tutejsza biblioteka, choć posiada kilka półek polskojęzycznych, oferuje ograniczoną ilość tytułów. Trzeba też dodać, że w zastraszającym tempie kończą się tytuły których jeszcze nie czytałam, więc pewnie za niedługo braknie książek, które mogę wypożyczyć :( Pewnie wtedy przerzucę się na książki angielskie / norweskie i najprawdopodobniej będzie to z korzyścią dla mnie i mojego słownictwa :P ale tęsknię za biblioteką gdzie mogłam chodzić pomiędzy półkami, wybierać czy zdawać się na panią bibliotekarkę, która zawsze poradziła coś ciekawego albo wyciągła nową książkę z szuflady specjalnie dla mnie :)
Ludzie. Bliscy, przyjaciele, ludzie których znam i nie są dla mnie anonimowi. Nawet panie ze sklepów, urzędów czy osoby, które mijając na ulicy po prostu rozpoznaję. Choć poznawanie cały czas nowych osób ma swój urok i jest interesujące, to brakuje mi ludzi, których znam i tych okazji, że będąc w kraju zawsze spotkam kogoś znajomego wychodząc na miasto :)
Motocykl. J. pewnie mi nie wierzy, bo podczas pobytu w Polsce przy okazji świąt nie chciałam wsiąść z nim na motocykl i wzbraniałam się rękami i nogami ale, po pierwsze:
było za zimno (nawet jak przyświeciło słońce), a po drugie:
wyjazd na spore zakupy, a wiedziałam że skończymy z kilkoma siatkami, które ja jako pasażer będę musiała upchać i wieźć w plecaku, nie bardzo mi się podobał. Ale brakuje mi naszych motocyklowych wypraw, krótkich i dalekich, i brakuje mi motocykla w Bergen. I choć J. brakuje go na pewno bardziej niż mnie to ja też trochę za Fazerem tęsknię :)
Noc. Oczywiście noce w Bergen są, w porze zimowej nawet bardzo długie (jasno zaczyna się robić około godziny 9-10 rano!), ale chodzi mi o te noce letnie, które są bardzo krótkie, a ciemno (a właściwie tylko szaro) zaczyna się robić koło 23 / północy i trwa to tylko kilka godzin. Późne ściemnianie się zaburza mi trochę rytm snu, bo cały czas wydaje mi się, że jeszcze jest dzień :P W konsekwencji kładę się bardzo późno a rano jestem nieżywa. Choć są plusy wydłużonego dnia letniego to jednak brakuje trochę tego rytmu dnia i nocy, który obowiązuje na naszej szerokości geograficznej. Kwestia długoletniego przyzwyczajenia :)
Odwiedziny. Oczywiście nie są one niemożliwe, ale utrudnione dystansem i niezbyt częste. Mam na myśli nasze odwiedziny w Polsce, jak i odwiedziny rodziny/znajomych u nas w Bergen.
Pogoda. W Bergen niestety pada dosyć często, a i temperatury w lecie nie oszałamiają. Brakuje mi więc naszego polskiego słoneczka, upalnego lata i złotej polskiej jesieni, bo w Bergen deszczowe dni potrafią być mocno przygnębiające.
Rossmann. Możecie mi zarzucić lokowanie produktu :P Ale to nie jest moim celem, po prostu brakuje mi tu naszej drogerii, gdzie za jednym zamachem kupię potrzebne mi kosmetyki w rozsądnej cenie ;)
Smak. Smak wędlin, mięs, żółtego sera, chleba, warzyw czy owoców... Tu smak produktów jest inny (albo w ogóle go nie ma, jak na przykład norweskie wędliny - zupełnie papierowa i bez smaku!) i nie do końca mi odpowiada. Nie ma to jak polska szyneczka! :)
Targ. Taki na który pójdziesz, i wybierzesz sobie świeże owoce, warzywa czy przyprawy. Tu nie ma nawet takich małych warzywniaków, wszystko kupuje się w marketach lub jak to się mówi "w sklepie u Turka" ale jakościowo nie ma porównania.
Ubrania. Większość moich ubrań została w domu rodzinnym w Polsce. Powód? Po pierwsze musiałabym przyjechać tu z kilkoma walizkami a ograniczyłam się do jednej :P A po drugie ze względu na pogodę wiele moich ubrań nie miałaby tu zastosowania. I tak chodzę zazwyczaj w adidasach / gumiakach, przeciwdeszczowej kurtce i legginsach :P
Witamina D. Ze względu na ograniczony dostęp do słońca Skandynawom brakuje właśnie tej witaminy i zażywają ją w postaci kapsułek lub masowo piją tran. Ja akurat wczoraj dostałam wyniki badań i okazało się, że mam niedobór witaminy D. Wolałabym ją czerpać ze słoneczka, ale będąc w Bergen czeka mnie picie tranu :P
Zdjęcia. A właściwie wszystkie moje albumy ze zdjęciami, które zostały w Polsce. Jako że wcześniej w Polsce pracowałam w laboratorium fotograficznym, często wywoływałam swoje zdjęcia i przez 5 lat pracy dorobiłam się sporej kolekcji albumów, które uwielbiałam przeglądać. Tu nie mam na nie miejsca więc nie brałam ich ze sobą (tak jak dużej części ubrań) i pozostaje mi tylko oglądanie zdjęć w wersji elektronicznej albo podczas wizyt w domu ;)
Tak jak pisałam wcześniej, tego co mi brakuje jest dużo, dużo więcej... I tęskni się za tym i o tym myśli. Ale lepiej i zdrowiej jest koncentrować się na pozytywach, dlatego już kończę ten smutny post! :)
Pozdrawiam,
Ania
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wszystko ma swoje plusy i minusy, ale jednak, gdyby Polska była takim cudownym krajem, to nikt by nie wyjeżdżał, prawda? ;)
OdpowiedzUsuńhttp://would-be-vikings.blogspot.com
Haha, no dokładnie, dlatego trzeba zrobić też inny spis alfabetyczny - pozytywów które daje Norwegia! :)
UsuńGóry, identyfikacja i język polski - z tym się zgadzam w 100%. Brakuje mi Tatr i Bieszczadów, o identyfikacji napisałaś wszystko co miałam na myśli i nad czym się zastanawiałam już jakiś czas temu. Pamiętam tez jakim zdziwieniem było dla mnie usłyszeć znów wszechobecny polski na ulicach przy moich odwiedzinach na Boże Narodzenie. Brakuje mi tez produktów kosmetycznych, które dostępne są w Polsce: Ziaja, Bielenda itp. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTo jak reaguję na język polski zaraz po powrocie nie przestanie mnie zadziwiać ;) Ziajii też mi brakuje, jakoś nie mogę się przyzwyczaić do ich kosmetyków i wożę zapasy z PL ;)
UsuńJa też mam zapas kosmetyków, wystarczy jeszcze na jakiś czas :)
UsuńBardzo dobry tekst. Prawdziwy. Przerabiałem dokładnie to samo, mieszkając ok 4 lata w UK. Napisałaś o tym czego Ci brakuje, założę się, że są jeszcze rzeczy, które Ci przeszkadzają i sprawiają, że czujecie się z J. jak nie u siebie. To niestety minusy emigracji. Ja po 4 latach wróciłem do PL, ale jak już wspominałem tutaj, zamierzam ponownie wyjechać, być może do Bergen. Niestety polska rzeczywistość nie napawa optymizmem, cały czas ciężko się tutaj żyje i piszę to z bólem serca. Pozdrawiam Ł.
OdpowiedzUsuńTo prawda, z rzeczy które nam przeszkadzają również można by utworzyć osobną listę.. My chcielibyśmy za kilka lat wrócić do kraju, raczej na stałe się na zaklimatyzujemy... Choć widzę (choćby po Twoim przykładzie) że to tez się łatwo mówi a rzeczywistość może się ułożyć różnie.
UsuńMnie brakuje wielu rzeczy i chyba alfabet to za malo. Ale S - szczerosc , L-lojalnosc , O - oddanie , tego najbardziej mi brakuje . A zostawilam to wraz z moimi prawdziwymi P - polskimi przyjaciolmi w Polsce. Tutaj , po latach albo nie moge tego odnalezc wsrod polskiej i norweskiej spolecznosci. Albo ci , ktorych uwazalam za przyjaciol bardzo mnie zaiwiedli. Do tego stopnia, ze oprocz w domu jezyka polskiego zadko uzywam. Lapie sie na tym, ze mysle po norwesku. Bo smaki mozna zastapic innymi, widoki takze , ale ludzi nie zastapisz nikim. No coz , nie da sie miec wszystkiego. Pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńOj pod Twoimi słowami też się mogę podpisać. Ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie. Pozdrawiam Aniu!
UsuńO ludziach nie wspominałam bo to oczywiste dla mnie. Żadne, żadne nowe znajomości nie wynagrodzą mi tych, które zostawiłam w Polsce. Tęsknię za codziennymi pogadankami z koleżanką z pracy przy kawie i rozmowami z moim rodzeństwem. Na początku bardzo się denerwowałam, że kontakty między mną a znajomymi z Polski się rozluźniły,ale potem właściwie zrozumiałam, że nie ma winnych tej sytuacji. Oni są tam i mają swoje problemy i życie, w którym ja chcą czy nie chcąc już nie uczestniczę, albo uczestniczę ale w znikomym stopniu. Tak czy owak planuję wrócić do Polski, kwestią jest tylko kiedy. I to postanowienie koi moja tęsknotę. A z drugiej strony bardzo się cieszę, że mam okazję posmakować życia na emigracji, bo wcześniej wyjeżdżałam poza Polskę tylko w celach turystycznych. Obecnie jestem 7 m-cy w Norwegii i wyjazd pozwolił mi docenić wszystko co mam w Polsce, a to bardzo cenna lekcja.
UsuńMądre słowa, mam te same odczucia ! :)
Usuńmy jeździmy do Norwegii autem więc możemy zabrać zapasy polskiego jedzenia i za tym nie tęsknię ( twaróg w zamrażarce jeszcze mam:), ale brakuje mi różnorodności w sklepach i...Biedronki- no serio xD Po kilku miesiącach mam dosyć kiwika i remy w których można kupić to samo i bez wyboru. Ale ostatnio zachwycam się zdjęciami pięknej pogody i wiosny w Polsce, wiosny, której od 2 lat nie widziałam, bo teraz nie zjeżdżam na Wielkanoc. nie mogę się nadziwić, że u nas już trawa zielona i tyle kwiatów! A w Oslo? szaro i buro...jeszcze z miesiąc pewnie poczekać trzeba aż się zazieleni...
OdpowiedzUsuńtęsknię jeszcze za polskimi lasami, te norweskie są piękne, mnóstwo wzniesień, skał...ale to nie to samo. Polskie góry też kocham, ehh rozmarzyłam się, nie mogę się doczekać wakacji!
Ale powroty do kraju też mają swoje minusy, nagle się okazuje że wielu bliskich znajomych zazdrości, wszyscy wokoło narzekają jak to ciężko w kraju itd i że my powinniśmy się cieszyć bo możemy sobie to czy to kupić...a spróbuj im tylko wspomnieć o tęsknocie, o wadach mieszkania za granicą to cię zjedzą bo przecież jak masz za co opłacić rachunki kupić jedzenie i jechać na wakacje to masz nie marudzić...ehh temat rzeka. ps mam nadzieję, że będzie mi dane odwiedzić Bergen bo jestem zachwycona tym miastem:)
ja teraz sobie troszkę jedzenia przywiozłam, samolotem bo samolotem ale dało radę, twaróg jest ! :) haha, Biedry też mi brakuje - i biedronkowych cen! nasze lasy to co innego, góry tak samo :)
Usuńostatniego tematu jeszcze nie miałam (na szczęście) okazji przerabiać ale to przykre, że tak się dzieje :(
PS. gdybyś się wybierała do Bergen polecam przyjechać w czerwcu/lipcu, kiedy jest pełno rododendronów na każdym kroku, wygląda to wspaniale!
Ja widziałam warzywniak uliczny w Bergen. Mignął mi jak jechałam samochodem. To mogło być gdzieś w okolicach Paradisu.
OdpowiedzUsuńS - status społeczny. Nie piszę o sobie, bo jeszcze nie pracuję, ale już zdążyłam poznać wiele Polek: byłych księgowych, nauczycielek i "menedżerek" własnych firm, które .... są sprzątaczkami tu w Norwegii odkąd tylko tu przyjechały aż do dziś. Niechętnie chcą opowiadać o tym, czym się zajmują. Jedna z dziewczyn nawet powiedziała mi, że się wstydzi tego. To jest według mnie bardzo przykre zjawisko. Dziewczyny, zwłaszcza te ambitne, są z biegiem czasu sfrustrowane i większość z tych, które ja znam, chce wracać głównie z tego powodu do Polski. Takie są moje przemyślenia na temat braków po trzech miesiącach pobytu w Bergen. A tak bardziej osobiście to P - pracy mi brak ;)
OdpowiedzUsuńTo jest takie nasze polskie myślenie, że wykonywana praca i posiadane stanowisko nadaje nam jakiś status społeczny. Tutaj tego nie ma, a każda uczciwa praca jest szanowana, sprzątaczka nie jest tutaj jakimś wyjątkiem. To nie jest zawód pogardzany, z resztą znam sporo Norweżek które sprzątają. Rozumiem że Polki które wiążą status społeczny z pracą i stanowiskiem są sfrustrowane pracując jako sprzątaczki, ale to zawsze moze być tylko etap przejściowy w staraniu sie o lepszą pracę, zwłaszcza dla tych ambitniejszych. Nie ukrywajmy - sporo kobiet tak tu zaczyna bo do tej pracy nie potrzeba języka norweskiego (choc w wielu ofertach jest to wymog) i tę pracę stosunkowo łatwo dostać jako pierwszą pracę w Norwegii, gdy jeszcze nie mamy referencji. Ja poznałam sporo kobiet tak pracujących, żadna nie powiedziała mi że tego się wstydzi lub w jakiś sposób uwłacza to jej godności. Owszem - chętnie zmieniłyby pracę na inną ale póki nie mają takiej możliwości, wolą zarabiać w ten sposób niż siedzieć w domu. Ba - ja sama, oprócz innych zleceń mam też stałe, codziennie zlecenie na sprzątanie pewnego obiektu i nie widzę w tym nic złego, choć jestem po studiach a w Polsce wykonywałam prace biurowo/laboratoryjne. Myślę, że sporo kobiet gdyby miało lepszą propozycję lub możliwość zmieniło by pracę, ale nie wszystkie, wiesz dlaczego? Bo stawka godzinowa za sprzątanie jest dużo wyższa niż w innych pracach, np. W przedszkolu, kantynie czy w sklepie na kasie (a wiem co mówię bo pracowałam w każdych z tych miejsc). A bądź co bądź większość z nas przyjechała tu za pieniędzmi :-) Jak dla mnie lepiej zacząć taka pracę niż żadną, a zawsze można się potem starać o lepszą :-)
UsuńTeż słyszałam, że po budownictwie sprzątanie ma najwyższe stawki godzinowe. I dobrze! Powinno się wynagradzać ciężką pracę. To co innego niż patrzenie na dzieci w przedszkolu, jak się bawią ;)
OdpowiedzUsuń"To jest takie nasze polskie myślenie, że wykonywana praca i posiadane stanowisko nadaje nam jakiś status społeczny." - tak napisałaś i właśnie o tym polskim myśleniu mówię. Nie o tym, że to zła praca. Sama też szukałam takiej na początku, ale oferty były kiepskie. Trzeba było mieć własny samochód i jeździć do klientów a zwracali jakąś stawkę za kilometr za paliwo. Nie wiem, czy to się opłaca ze względu na opłaty za bramki, które przecież małe nie są. Te dziewczyny które jeżdżą autami służbowymi, to zupełnie co innego. Wiem od nich, że stawki mają świetne (chyba powyżej 160 koron/h), ale mało która (z tych co znam) ma więcej, niż 50% etatu, a za czekanie na zlecenie i za czas spędzony za kółkiem nikt im nie płaci. Znam też dziewczynę pracującą w hotelu, dostaje 100 koron za godzinę i zarabia rzeczywiście dużo, bo ma pełno godzin przepracowane, łącznie z weekendami, ale musi ostro zasuwać - ma 22 minuty na posprzątanie pokoju. Każda z nich była na początku mega zadowolona, że ma pracę. Te osoby które od początku nie wiążą swojej przyszłości w Norwegii nie przejmują się wykonywaną pracą. Ważne że zarabiają i odkładają na własny biznes w Polsce. W takim wypadku wszystko jest OK. Ale jednak przykro mi słyszeć jak ktoś planował zostać, ale ma trudności ze znalezieniem czegoś innego niż sprzątanie i ma już dość po kilku latach szukania. To mnie skłoniło do szukania takiej pracy, jaką lubię wykonywać i ponieważ zainwestowałam trochę kasy w naukę języka, chcę posługiwać się nim w pracy. Mogę sobie pozwolić na niepracowanie przez jakiś czas, dlatego zrezygnowałam z szukania pracy w sprzątaniu. Nie dlatego, że status albo coś ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, w takim razie źle odebrałam Twój wcześniejszy post :) życzę w takim razie byś znalazła pracę taką, jakiej szukasz i w jakiej się spełniasz, jak ktoś jest wytrwały to na pewno sobie poradzi i cel osiągnie :)
UsuńAniu a nie brakuje Ci naszego polskiego masła? Mi z perspektywy pięciu miesięcy w Norwegii tego brakuje właśnie. I Zoo, do którego miałam we Wrocku roczny karnet (trudno, przepadło!) i chodziłam tam raz na tydzień na spacer. Tu w ogóle nie ma Zoo, a Akvariet ma jakieś nieprawdopodobne ceny ...
OdpowiedzUsuńO tak, polskiego masła nie bardzo jest czym zastąpić, Brelett jakoś daje radę ale gdy mam okazję to wożę masło z kraju :)
Usuńw Akvariet też jeszcze nie byłam, również ze względu na kosmiczne ceny.